4 egzotyczne subkultury inspirowane kulturą zachodnią
Dandysi w kongijskich slumsach
fot. via youngblackandvegan.tumblr.com
W samym sercu Afryki, na obskurnych ulicach Brazzaville i Kinszasy - stolic Konga oraz sąsiadującej z nim Demokratycznej Republiki Konga - spotkać można lokalnych gentlemenów ubranych w najmodniejsze i najszykowniejsze garnitury najlepszych światowych marek: Yves Saint Laurent, Jean Paul Gaultier czy Armani. Ci niezwykle barwni tubylcy to przedstawiciele La SAPE, czyli La Société des Ambianceurs et Personnes Élégantes, co można przetłumaczyć jako Stowarzyszenie Nastrojowców i Osób Eleganckich.
Ta przedziwna subkultura egzotycznych dandysów ukształtowała się w latach 70′ XX wieku w ramach protestu przeciwko polityce authenticité prowadzonej wtedy przez Mobutu Sese Seko, despotycznego przywódcę Demokratycznej Republiki Konga. Authenticité było szeroko zakrojoną kampanią mającą na celu zerwanie ze wszystkimi pozostałościami po epoce kolonializmu, co wiązało się m.in. z zakazem noszenia zachodnich ubrań. Aby zbuntować się przeciwko reżimowi dyktatora, niektórzy Kongijczycy zaczęli noscić eleganckie zachodnie garnitury z pełną ostentacją i tak narodził się ruch La SAPE.
W dzisiejszych czasach „saperzyści” mają z polityką dużo mniej wspólnego, a ich upodobanie do wytwornej odzieży to przede wszystkim styl życia, na który dodatkowo składają się eleganckie maniery, pacyfistyczne nastawienie do świata oraz abstynencja od narkotyków. Co ciekawe, mimo podłych warunków życiowych i otaczającej zewsząd biedy, za punkt honoru stawiają sobie, aby noszone przez nich ubrania były wyłącznie oryginalne - używanie podróbek grozi wręcz utratą reputacji. Oszczędzają więc na nie całymi miesiącami, pożyczają je od znajomych i rodziny z Europy bądź też kupują po okazyjnych cenach od afrykańskich gangów, które specjalizują się w kradzieży takich ubrań w europejskich stolicach mody.
fot. via vogue.it
fot. via youngblackandvegan.tumblr.com
fot. via youngblackandvegan.tumblr.com
Punkowcy w Birmie
fot. via time.com
W wyniku rządów junty wojskowej Birma przez kilkadziesiąt lat była niemal odcięta od świata. Jedynymi ludźmi spoza kręgu rządowego, którzy mogli w miarę swobodnie opuszczać kraj, byli dalekomorscy marynarze i to oni właśnie jako pierwsi przywieźli do kraju kasety z muzyką punkrockową. Choć sytuacja w Birmie powoli zaczyna się zmieniać i pojawiają się pierwsze oznaki liberalizacji życia, to jednak państwo to wciąż pozostaje w dużej mierze zniewolone, co czyni je podatnym na rozwój ideałów punkowych, które z założenia wymierzone są przeciwko wszelkim opresyjnym systemom. To właśnie w reakcji na działania junty, która w 2007 r. krwawo stłumiła szafranową rewolucję rozpoczętą przez buddyjskich mnichów, lokalna scena punkrockowa przeżyła mały boom. „Mały” jest tu adekwatnym słowem ponieważ liczbę punków w Birmie szacuje się na ok. 1-2 tys. Grają z reguły w opuszczonych budynkach, używają do tego chińskich podróbek instrumentów, a wszelka muzyka, którą chcą wydać na płycie, musi najpierw przejść przez ręce rządowych cenzorów.
fot. via time.com
fot. via time.com
fot. via time.com
Heavymetalowcy w Angoli i Botswanie
Subkultura heavymetalowców znalazła dla siebie niezwykłą, egzotyczną niszę w dwóch krajach Afryki południowej - Angoli i Botswanie. Pierwszy znich, targany przez wiele lat wojną domową, dopiero teraz powoli dochodzi do siebie i okazuje się, że mroczna, agresywna muzyka heavymetalowa może stanowić idealny środek ekspresji, aby wyrazić gniew związany z wojenną traumą. W 2012 r. miał nawet premierę film dokumentalny p.t. Death Metal Angola, który dokładniej przybliża to ciekawe, muzyczno-kulturowe zjawisko.
Jeśli chodzi o nieco spokojniejszą pod względem politycznym Botswanę, to scena heavymetalowa funkcjonuje tam już od ponad 20 lat. Je przedstawiciele, którzy sami siebie określają mianem metalheads, stworzyli jednak własną, bardzo specyficzną pod względem stylu odmianę tej subkultury. Owa odmienność polega na niesamowitym sposobie ubierania się, który sprawia, że metalheads wyglądają niczym apokaliptyczni kowboje. Chodzi mianowicie o to, że mimo panujących upałów ubierają się oni od stóp do głów w czarne skórzane stroje i zakładają do tego kowbojskie kapelusze. Ten ostatni element garderoby bierze się stąd, że wielu lokalnych metalheadsów pracuje na farmach i kapaleusz jest dla nich normalną częścią codziennego ubioru. Jakby tego było mało, przedstawiciele tej subkultury z reguły należą do różnych lokalnych plemion, które mają swoje różne zwierzęce totemy, w związku z czym często noszą oni przy sobie wysuszone części odpowiednich gatunków zwierząt.
fot. via africlectic.com
fot. via vice.com
fot. via vice.com
Kowboje w Kongo
fot. via teenagefilm.com
Na koniec ciekawostka historyczna, czyli nieistniejąca już subkultura the bills, która wyłoniła się pod koniec lat 50′ XX wieku w Léopoldville (dzisiejsza Kinszasa) - do 1960 r. stolicy Belgijskiego Konga, a później Demokratycznej Republiki Konga. W tamtym czasie otworzono w mieście kilka kin, w których puszczano głównie amerykańskie westerny. Filmy te zadziałały na wyobraźnię miejscowych nastolatków i sprawiły, że zaczęli się oni utożsamiać z bohaterami Dzikiego Zachodu, a przede wszystkim z Buffalo Billem, od którego wzięła się nazwa tej subkultury. The Bills ubierali się w kowbojskie stroje i tworzyli małe gangi działające na terytoriach, którym nadawano amerykańskie nazwy, np. Texas czy Santa Fe.
fot. via teenagefilm.com